Recenzja filmu

Zając Max ratuje Wielkanoc (2017)
Ute von Münchow-Pohl
Dariusz Błażejewski
Piotr Adamczyk
Anna Cieślak

Rób, co należy

Ważkość przesłania, jakość realizacji oraz niewielki ciężar gatunkowy filmu raczej nie zapewnią bohaterowi miejsca w panteonie legend animacji. Ale pamiętajmy, że to wyluzowany i
Gwiazdkę ratujemy średnio trzy razy do roku, Halloween jako parada dziwactw i seans opowieści z dreszczykiem wciąż jest niezastąpione, ale Wielkanoc nie ma w kinie najlepszego PR-u. Spokojna głowa, zajączek Max rusza z odsieczą! Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie - jako zwolennika narracji o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia - mazurek zawsze wygra z karpiem, a Zając - ze Świętym Mikołajem. 



Maksa (Piotr Adamczyk) poznajemy na bruku wielkiego miasta, gdzie w czapce nasuniętej na uszy i tęgimi rapsami na ustach próbuje związać koniec z końcem. Synonimem społecznego awansu jest dla niego członkostwo w ulicznym gangu, lecz tuż za rogiem, w pobliskim lesie, kryje się zupełnie inny świat; baśniowa kraina, w której wielkanocne zające bronią świętej pisanki przed chytrymi i chciwymi lisami; miejsce, w której spryt i cwaniactwo mogą przydać się także po jasnej stronie mocy. Kiedy na skutek przypadku Max stanie się bohaterem leśnej komuny i zaliczy przyspieszony egzamin dojrzałości, dojdzie do wniosku, że istnieją na świecie rzeczy ważniejsze niż ciasna nora, paru zblazowanych kumpli i szacun na dzielni.



Fakt, że twórcy filmu mają do dyspozycji aż dwa zróżnicowane miejsca akcji, zamienia całość w historię zderzenia egoizmu z altruizmem, tradycji z nowoczesnością i - oczywiście - komedii z baśnią. Tę pierwszą dostrzeżemy głównie w nienachalnych dowcipach, parodystycznym wykorzystaniu ikonografii kina społecznego oraz szczypcie zdrowego slapsticku. W tę drugą konwencję wprowadza piękna legenda o pisance, duchu świąt oraz dziedzictwu, na straży którego stoją wyszkolone w sztukach walki oraz teleportacji zające. Obydwa światy są zresztą ciekawie zróżnicowane estetycznie: pełna chłodnych barw, szarości i błękitów metropolia kontrastuje ze skąpaną w słonecznych żółciach i jaskrawych zieleniach bajkową krainą Wielkanocy. Strona formalna wydaje się technicznie uboga, lecz za sprawą metody cel-shadingu (czyli sposobu cieniowania, który upodabnia komputerową animację do ręcznego rysunku) całość prezentuje się przyzwoicie. Niedostatki w animacji, ekspresji postaci oraz wykonaniu lokacji równoważą efekty pracy grafików koncepcyjnych. A ci odwalili kawał dobrej roboty. 



Zajączek Max to trochę pozer, trochę heros mimo woli, generalnie zaś sympatyczny zawadiaka o wielkim sercu, co łatwo wyczytać z jego ograniczonej mimiki. Ważkość przesłania, jakość realizacji oraz niewielki ciężar gatunkowy filmu raczej nie zapewnią bohaterowi miejsca w panteonie legend animacji. Ale pamiętajmy, że to wyluzowany i bezpretensjonalny zwierzak, który zna swoje miejsce na kwadracie. I warto złożyć mu przedświąteczną wizytę.  
1 10
Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?